Świąteczne granie w Premier League [19 kolejka]


Dotarliśmy do półmetka sezonu w najlepszy z możliwych sposobów. W Boxing Day odbyło się sześć spotkań, w których padło 28 goli. Hitem dnia - nie tylko na papierze, ale także na boisku - okazało się starcie Manchesteru City z Leicester, gdzie działy się niesamowite rzeczy. Oczywiście była to niepełna kolejka, ponieważ trzy mecze zostały odwołane z powodu koronawirusa, ale potrzeba piłkarskich emocji na pewno została u każdego zaspokojona. Zapraszam na podsumowanie najciekawszych wydarzeń ze świątecznej 19 kolejki Premier League.   

 

Mecze o 16:00
Z powodu odwołania meczów zaplanowanych na wczesne niedzielne popołudnie, emocje w ramach 19 kolejki rozpoczęliśmy od kumulacji czterech spotkań. Na Etihad Stadium Manchester City podejmował Leicester, West Ham grał z Southamtpon, Norwich z Arsenalem, a w derbach Londynu zmierzyły się Tottenham i Crystal Palace.

Pierwszym stadionem, na którym oglądaliśmy bramkę było Etihad Stadium. Jest oczywistym dla każdego zespołu w Premier League, że kiedy gra się z Manchesterem City, nie można szybko tracić bramki. Leicester nie zastosowało się do tej zasady i już w 5 minucie mięli gola deficytu. Do bramki trafił Kevin De Bruyne i stało się pewne, że nie będzie to łatwa przeprawa dla Brendana Rodgersa i jego podopiecznych.

Do podobnej konkluzji mogli dojść piłkarze Norwich, którzy po 6 minutach starcia z Arsenalem przegrywali po bramce Bukayo Saki. W pierwszym meczu obydwu zespołów Kanonierzy wymęczyli wygraną na swoim stadionie po meczu, w którym wcale nie byli zdecydowanie lepsi od beniaminka, ale tym razem zanosiło się na miłe popołudnie dla Londyńczyków.

Manchester City, Arsenal, ale przede wszystkim my wszyscy mogliśmy się szykować na satysfakcjonujące dwie godziny, ponieważ chwilę po trafieniach City i Arsenalu, na prowadzenie w meczu z West Hamem wyszło Southampton. Gola strzelił Elyounoussi, który po indywidualnej akcji Walker-Petersa, strzałem zza pola karnego pokonał Fabiańskiego. Dla Marokańczyka było to drugie trafienie w tym sezonie i ogółem w barwach Świętych, gdzie trafił w 2018 roku, ale w pierwszym roku nie zwojował ligi i ostatnie dwa sezony spędził na wypożyczeniu w Celticu. Teraz regularnie stawia na niego Ralph Hasenhuttle, a ten odwdzięcza się byciem trzecim najlepszym strzelcem zespołu, chociaż w przypadku Southamtpon nie jest to wielkie wyróżnienie, ponieważ liderzy tej klasyfikacji mają po cztery trafienia.

Tymczasem na Etihad Stadium, Leicester nie ułatwiało sobie życia w straciu z The Citizens i w 13 minucie Youri Tielemans sprokurował rzut karny dla gospodarzy faulując Laportea. Co prawda Chris Kavanagh nie zauważył przewinienia Belga, ale po analizie VAR przyznał jedenastkę mistrzom Anglii. Do piłki podszedł Mahrez i pewnym strzałem pokonał swojego byłego kolegę z Leicester, podwajając prowadzenie The Citizens.

Sytuacja Leicester ze złej w beznadziejną przerodziła się w 21 minucie, kiedy na 3-0 trafił Gundogan. Niemiec wykorzystał naturalną zdolność znajdowania się w odpowiednim miejscu i czasie w polu karnym i z bliskiej odległości dobił piłkę do bramki po interwencji Schmeichela. Taki wynik był oczywiście powodem do radości dla wszystkich związanych z Manchesterem City, ale być może pojawiły się uśmiechy na twarzach piłkarzy Leeds, którzy mogli pomyśleć, że nie są aż tacy słabi, na jakich wyglądali w starciu z Manchesterem City.

Powodów do uśmiechu nie miał zdecydowanie Tielemans, który w 24 minucie sprokurował kolejny rzut karny. Tym razem faulował Raheema Sterlinga, a do jedenastki podszedł sam poszkodowany i po upływie połowy pierwszej części gry, gospodarze deklasowali Lisy. Podopieczni Pepa Guardioli zapracowali oczywiście na gole które strzelali, ale wynik mógł być inny ponieważ swoje okazje mieli goście. Strzał Maddisona z rzutu wolnego sparował na słupek Ederson, który bronił również strzały Pereza i Iheanacho. Zwracał na to uwagę Guardiola na konferencji pomeczowej, że mimo co prawda jego zespół prowadził wysoko, ale za każdym razem, kiedy Leicester przedostawało się pod bramkę City, pachniało golem.

Po dominacji City w pierwszych 25 minutach, przyszedł czas na Tottenham, który dwoma szybkimi golami ułożył sobie mecz z Crystal Palace. Najpierw do siatki trafił Harry Kane, dla którego było to drugie z rzędu spotkanie z golem. Anglik jednocześnie strzelił 9 gola w Boxing Day i dogonił pod tym względem Robbie’ego Fowlera.

Dwie minuty później prowadzenie Spurs podwoił Lucas Moura. Brazylijczyk dopisał do asysty przy pierwszym trafieniu swojego gola. Było to jego drugie trafienie w sezonie i z dopisanymi trzema asystami na koncie, jego statystyki wyglądają przyzwoicie.

Crystal Palace nie wyglądało dobrze w konstruowanie akcji, a w 37 minucie właściwie mogli pożegnać się z szansami na zdobycz punktową. Wszystko przez idiotyczne zachowanie Wilfrieda Zaha, który mając na koncie żółtą kartkę, starł się przy linii bocznej z Emersonem i w bardzo agresywny sposób odepchnął Brazylijczyka powalając go na ziemię. Sędzia nie miał wyjścia i musiał wyrzucić Iworyjczyka z boiska.

Ostatni akcent pierwszych połów w czterech spotkaniach należał do Arsenalu, który podwyższył na 2-0 stan rywalizacji z Norwich. Kanonierzy dominowali w pierwszych 45 minutach i zasłużyli na drugiego gola. Do siatki trafił Kieran Tierney po drugiej tego popołudnia asyście Martina Odegaarda.

Pierwsze trafienie w drugiej połowie należało do West Hamu. Zaledwie trzy minuty po pojawianiu się na boisku w przerwie, Michail Antonio doprowadził do wyrównania przeciwko Southamtpon. Anglik trafił do bramki po raz siódmy w trafiających rozgrywkach i będzie walczył o wicekróla strzelców na koniec sezonu, ponieważ dogonienie Salaha wygląda na ten moment na niemożliwe.

Wracamy na Etihad Stadium, a tam wydawało się, że druga połowa będzie raczej dograniem meczu, którego wynik został przesądzony przed przerwą. Tymczasem Leicester miało inne plany i wzięło się za odrabianie strat. W 55 minucie pierwsze trafienie dla Lisów zanotował James Maddison, który wykończył akcję rozegraną z Iheanacho.

Po czterech minutach było już 4-2. Tym razem na listę strzelców wpisał się Ademola Lookman, po kontrze zapoczątkowanej przez Maddisona i ponownie kapitalnie rozegranej przez Iheanacho, który zanotował drugą asystę w tym meczu.

65 minuta przyniosła trzecie trafienie Leicester i kibicom na Etihad mogło się zrobić gorąco. Iheanacho do dwóch asysty dopisał gola, dobijając sparowany na poprzeczkę przez Edersona strzał Maddisona. Lisy były już tylko jedną bramkę za The Citizens, a wszystkim kibicom mógł przypomnieć się mecz sprzed prawie 10 lat, kiedy Newcastle odrobiło cztery gole deficytu przeciwko Arsenalowi.

W między czasie ciekawe rzeczy działy się na London Stadium. W 61 minucie Southamtpon wyszło na prowadzenie po raz drugi tego popołudnia. Do bramki z rzutu karnego trafił Ward-Prowse, ale goście mogli cieszyć się z prowadzenia tylko trzy minuty, ponieważ do wyrównania doprowadził Said Benrahma.

Tymczasem na Carrow Road trwały męki Norwich w starciu z Arsenalem. W 67 minucie trzeciego gola dla Kanonierów strzelił Bukayo Saka, rozwiewając wszelkie wątpliwości odnośnie zwycięzcy tej potyczki.

Mówiąc o rozwiewaniu wątpliwości, 70 minuta przyniosła kolejnego gola na Etihad Stadium, ale nie był to gol wyrównujący, a trafienie po rzucie rożnym Aymerica Laportea, które odebrało nadzieję gościom na niesamowity powrót i odrobinie start.

W tym samym czasie na London Stadium ponownie na prowadzenie wyszło Southampton. James Ward-Prowse dołożył asystę do gola, dokładnie wrzucając piłkę na głową Bednarka, który pokonał Fabiańskiego. Po raz pierwszy w tym sezonie zdarzyło się podopiecznym Ralpha Hasenhuttla strzelić więcej niż dwa gole w meczu, ale musieli się pilnować, ponieważ do końca pozostało 20 minut, a widzieliśmy już w obecnych rozgrywkach, że West Ham potrafi strzelać, a Southampton tracić ważne gole w końcówkach.

W 74 minucie spotkania na Tottenham Hotspur Stadium gospodarze przypieczętowali zwycięstwo w derbach, za sprawą trafienia Sona. Koreańczyk ustalił wynik na 3-0 i umocnił się w na pozycji lidera wewnątrzklubowej klasyfikacji strzelców w lidze z ośmioma bramkami.

Na Carrow Road Norwich nie ułatwiło sobie popołudnia i w 84 minucie sprokurowali rzut karny. Ozan Kabak sfaulował we własnej jedenastce Lacazettea, który sam postanowił stanąć oko w oko z Krulem i pokonał Holendra. Nie był to jednak koniec strzelania w wykonaniu gospodarzy, ponieważ w doliczonym czasie gry wynik na 5-0 ustalił Smith-Rowe kolejny raz strzelając po wejściu z ławki.

W między czasie Manchester City dobił Leicester, które po stracie piątej bramki zdecydowanie straciło wiarę w odrobienie start. Dubelt ustrzelił Raheem Sterling dobijając strzał głową Rubena Diasa.

22 gole oglądaliśmy w pierwszych czterech meczach 19 kolejki. Najwięcej oczywiście na Etihad Stadium, gdzie Manchester City kolejny raz w ostatnich tygodniach pokazał niesamowitą siłę ofensywną i udowodnił, że bez klasycznego napastnika można deklasować kolejnych rywali. Na ten moment nie ma w lidze zespołu, który prezentowałby się równie imponująco co mistrzowie Anglii i to w tak trudnym okresie, kiedy zdarza się oglądać sensacyjne rozstrzygnięcia. The Citizens robią co chcą, a ich rywale w walce o tytuł mogą patrzeć z zazdrością na podopiecznych Pepa Guardioli.

Na fali wznoszącej są również dwie drużyny z północy Londynu. Arsenal pokonał Norwich 5-0 i jest w trakcie serii czterech kolejnych zwycięstw. W najbliższej kolejce podopieczni Mikela Artety mają wolne ponieważ ich mecz z Wolverhampton został odwołany. To pozwoli Kanonierom na dłuższy odpoczynek i przygotowanie się do starcia z Manchesterem City w nowy rok.

Tottenham z kolei nie przegrał jeszcze w lidze pod wodzą Antonio Conte, a wygrana z Crystal Palace przyszła im zaskakująco łatwo. Oczywiście grali przez większość meczu z przewagą jednego piłkarza, ale do czerwonej kartki dla Wilfrieda Zaha i tak byli o klasę lepsi od Palace. Dobrą informacją dla kibiców Spurs jest również poprawiająca się forma Harry’ego Kane’a, który drugi mecz z rzędu strzelił gola i jeżeli będzie kontynuował dobrą grę, to Tottenham ma realne szanse na powalczenie o pierwszą czwórkę.

Duzy regres w walce o Top 4 zanotował za to West Ham. Młoty w ostatnich 5 meczach wygrały tylko raz, a przegrana z Southamtpon była drugą z rzędu. Największym problemem podopiecznych Davida Moyesa jest defensywa, która od początku sezonu była słabym punktem, a ostatnie kontuzje kluczowych piłkarzy tej formacji zdecydowanie nie pomagają. Niewykluczone, że Londyńczycy w styczniowym okienku transferowym będą rozglądać się za wzmocnieniem defensywy, ponieważ miejsce gwarantujące grę w Lidze Mistrzów jest w zasięgu Młotów, chociaż w tym wyścigu nie są faworytem.

 

Aston Villa - Chelsea
Granie w Boxing Day kontynuowaliśmy na Villa Park, gdzie bardzo ciekawie zapowiadało się starcie Aston Villi z Chelsea.

Dla Aston Villi prowadzonej przez Stevena Gerrarda było to trzecie starcie z drużyną walczącą o mistrzostwo. Do tej pory przegrywali minimalnie z Manchesterem City i Liverpoolem, ale zupełnie inaczej wygląda ich bilans w pozostałych meczach, które wygrywali przeciwko Crystal Palace, Brighton, Leicester i Norwich.

Chelsea spuściła ostatnio z tonu i straciła pozycję lider na rzecz Manchesteru City, który później oskoczył od The Blues. Podopieczni Thomasa Tuchela przystępowali do niedzielnej rywalizacji po dwóch remisach w lidze z Evertonem i Wolverhampton. Odkuli się co prawda w starciu z Brentford w ćwierćfinale Carabao Cup wygrywając 2-0 i awansowali do półfinału, w którym zmierzą się z Tottenhamem, ale mecze ligowe są w tym momencie wyznacznikiem formy Chelsea.

Patrząc na wyniki Chelsea we wspomnianych dwóch meczach, trzeba brać pod uwagę, że Thomas Tuchela musiał mierzyć się z dużym kryzysem kadrowym. Na szczęście dla Niemca, w niedzielę mógł skorzystać z wracających Lukaku, Jorginho i Kovacica, a w pełni zdrowy był N’golo Kante, o którym Tuchel mówił, że nie był do końca zdrowy, kiedy wychodził w pierwszym składzie na Molineaux Stadium.

Mimo powrotu kluczowych piłkarzy, nie było widać wyraźnej różnicy pomiędzy Chelsea i Aston Villą. Można nawet powiedzieć, że gospodarze byli od pierwszego gwizdka sędziego lepsi. The Villans o wiele lepiej radzili sobie z przechodzeniem z obrony do ataku i konstruowaniu ataków pozycyjnych, ale nie przekładało się to na dogodne do strzelenia gola sytuacje.

Skoro Villa nie potrafiła sama zagrozić bramce Mendy’ego, to pomogli im rywale. W 28 minucie po dośrodkowaniu Targetta, piłkę do własnej piłki skierował Reece James. Tym samym Aston Villa wyszła na prowadzenie nie oddając celnego strzału na bramkę Chelsea.

Z przebiegu meczu gospodarze bardziej zasłużyli na gola, chociaż wynik 0-0 idealnie oddawał wydarzenia na boisku. Mimo to podopiecznym Stevena Gerrard nie udało się utrzymać prowadzenia na końca pierwszej połowy. W 34 minucie Matty Cash bezsensownie sfaulował w polu karnym Hudsona-Odoi i sędzia podyktował rzut karny dla gości.  Skoro na boisku był Jorginho, to Włoch podszedł do wykonania jedenastki i bez problemów pokonał Martineza.

Po przerwie na boisku pojawił się Romelu Lukaku, co bardzo utrudniło życie środkowym obrońcom The Villans, a zwłaszcza Mingsa, który odpowiadał za Belga. Ożywili się za to goście, którzy z każdą minutą przejmowali inicjatywę. Wejście Lukaku miało swoje wymierne skutki w 56 minucie, ponieważ napastnik Chelsea strzelił gola na 2-1. Belg przełamał się po trzech miesiącach niemocy w lidze, a asystę zaliczył Hudson-Odoi i był to jego drugi udział przy golu w tym meczu.

Chociaż gra The Blues uległa poprawie i podopiecznym Thomasa Tuchela udało się wyjść na prowadzenie, ale niemiecki menadżer miał powody do zmartwień, ponieważ w 52 minucie z boiska musiał zejść Thiago Silva z powodu kontuzji. Nie wiadomo, jak długa będzie przerwa Brazylijczyka, ale na pewno nie jest to dobry moment na łapanie kontuzji przez tak ważnych piłkarzy.

Asystenci nieobecnego na z powodu koronawirusa Stevena Gerrarda, szukali sposobu na doprowadzenie do wyrównania, wprowadzając na boisko Traore, Chukwuemeka i Anwara El Ghazi w przeciągu trzech minut, ale poza jednym celnym strzałem Holendra, niewiele dały te zmiany.

Udało się za to strzelić jeszcze jedną bramkę gościom. Po indywidualnym wyjściu z kontrą Lukaku, Belg został sfaulowany w polu karnym przez Konse i arbiter podyktował drugi rzut karny dla The Blues. To co imponowało w akcji Lukaku, to jak odbijali się od niego próbujący zatrzymać go rywale. Belg nie jest najszybszym piłkarzem, ale siła fizyczna zaważyła na powodzeniu jego szarzy. Jedenastkę na gola zamienił Jorginho i ustalił wynik spotkania na 3-1.

Dzięki wygranej, Chelsea dogoniła punktowo Liverpool, ale trzeba pamiętać, że The Reds nie grali w ten weekend z Leeds i będą mieli jedno zaległe spotkania. Niemniej regularne zdobywanie trzech punktów będzie niezmiernie ważne, aby nie pozwolić Manchesterowi City na odskoczenie dalej niż na 6 punktów, tak jak jest w tym momencie. A jeżeli chodzi o rywalizację z Liverpoolem, to w najbliższy weekend, 2 stycznia na Stamford Bridge dojdzie do bezpośredniego starcia pomiędzy The Reds i The Blues.

 

Newcastle - Manchester United
Dawno nie widzieliśmy w akcji Manchesteru United, który ominęły dwie poprzednie kolejki, ale chyba nie za taką grą swoich idoli tęsknili fani Czerwonych Diabłów. Kalendarz gier miał być korzystny dla Ralfa Rangnicka i pierwsze kilka spotkań zapowiadało szybką poprawę wyników i pozycji w tabeli. Z Crystal Palace i Norwich udało się dwukrotnie wygrać 1-0, a przeciwko Newcastle była szansa na bardziej okazałe zwycięstwo. Tymczasem piłkarzy Czerwonych Diabłów czekała niemiła niespodzianka na St James’ Park.

Co by nie mówić o Manchesterze United, trzeba pochwalić Newcastle zarówno za jakość piłkarską, jak i za charakter, które pokazali. Jednym z wyróżniających się piłkarzy na boisku był Joelinton, który harował w defensywie i wykazywał się inteligencją w akcjach ofensywnych. A skoro Brazylijczyk rozgrywał bardzo dobre spotkanie, możliwe że najlepsze w barwach Newcastle, to znaczy że na St James’ Park działy się rzeczy niesamowite.

Poniedziałkowe spotkanie nie mogło zacząć się lepiej dla gospodarzy. Już w 7 minucie Sroki wyszły na prowadzenie po trafieniu Saint-Maximina. W przypadku Newcastle strzelenie gola jako pierwsi znaczy niewiele, ponieważ był to dziewiąty taki przypadek w tym sezonie, a we wcześniejszych ośmiu wygrali tylko raz, czterokrotnie remisowali i trzy razy tracili wszystkie punkty.

Pozostała część pierwszej połowy minęła bez większych szans na gole. Manchester United miał niesamowity problem z przedostaniem się pod pole karne Dubravki, a kiedy próbowali strzelać na bramkę, byli blokowani przez obrońców gospodarzy.

To co najważniejsze w tym meczu wydarzyło się w drugiej połowie. Atmosfera na stadionie była niesamowita, a najgłośniej było, kiedy kolejni piłkarze Newcastle, jak szaleni ruszali do pressingu. Kiedy kamera pokazywała zbliżenie na kibiców Srok, było widać na ich twarzach pasję, jaką przekazywali sobie nawzajem z piłkarzami.

Z kolei w piłkarzach Manchesteru United narastała frustracja, która zaczęła przejawiać się w podostrzeniu gry, ale i w tym elemencie Newcastle nie odstawało od Czerwonych Diabłów. W konsekwencji posypały się żółte kartki dla Ronaldo, Fernandesa i Maguiera po stronie gości, oraz Kraftha i Joelintona w Newcastle. Piłkarzem, który przede wszystkim dawał się we znaki gościom był Saint-Maximin, ale Francuz sprawia problemy wszystkim przeciwnikom.

Mimo trudów Manchesteru United, podopieczni Ralfa Rangnicka doprowadzili do wyrównania. Gola na 1-1 strzelił Edinson Cavani, który pojawił się na boisku po przerwie.

Do końca meczu pozostało 20 minut i wydawało się, że United pójdą za ciosem, ale to Newcastle stworzyło sobie lepsze okazje do strzelenia zwycięskiej bramki. Najbliżej szczęścia był Jacob Murphy, który strzałem zza pola karnego obił słupek bramki Davida De Gea.

Ostatecznie spotkanie zakończyło się podziałem punktów, z którego żaden z zespołów nie może być do końca zadowolony. Newcastle koniecznie potrzebuje punktów i nie ma znaczenia z kim grają. Nawet w starciu z o wiele silniejszym Manchesterem United, Sroki walczyły o trzy punkty. Chociaż remis z Czerwonymi Diabłami brzmi nieźle, to przebieg meczu pozwalał marzyć o trzech punktach. Zamiast tego, Eddie Howe musi zadowolić się jednym oczkiem, wyprzedzeniem w tabeli Norwich, ale 11 punktów i 19 miejsce w tabeli cały czas wygląda bardzo źle.

Manchester United zakończył 19 kolejkę na 7 miejscu, ale Czerwone Diabły mają do odrobienia aż trzy mecze i 8 punktów straty do czwartego Arsenalu, a więc mogliby być teraz przed Kanonierami. Problem w tym, że bardziej prawdopodobne jest, że straciliby w którymś z nierozegranych spotkań punkty, niż zdobyli komplet zwycięstw. Idealnie piłkarzy United podsumował Gary Neville stwierdzając, że ci - w momentach kiedy mecz nie układa się po ich myśli - bardziej niż na grze, skupiają się na wymachiwaniu rękoma, a ich mowa ciała jest nieodpowiednia. Okazuje się, że nawet w starciu z najsłabszymi w lidze, Ralf Rangnick musi nastawić się na niełatwe przeprawy, dopóki nie dotrze do głów swoich podopiecznych i nie wydobędzie z nich charakteru potrzebnego do regularnego punktowania.    

 

Komplet wyników:

Wolverhampton x-x Watford

Liverpool x-x Leeds

Burnley x-x Everton

Manchester City 6-3 Leicester

Norwich 0-5 Arsenal

West Ham 2-3 Southamtpon

Tottenham 3-0 Crystal Palace

Aston Villa 1-3 Chelsea

Brighton 2-0 Brentford

Newcastle 1-1 Manchester United

 

 

 

 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Erik Lamela w pełnej krasie - strzelił gola sezonu, po czym wyleciał z boiska [28 kolejka]

Kluby z Manchesteru wracają do gry, Liverpool pokonuje Chelsea, rekordowa ilość goli w kolejce [2 kolejka Premier League]

Upadł ostatni stały element sezonu - Norwich w końcu wygrało mecz [11 kolejka]